poniedziałek, 4 marca 2013

Rozdział II - "This is start of something new"


*

Nawet nie wiem, kiedy usnęłam. Rano budzę się z gorącym karkiem. Otwieram zaspane oczy, spoglądając w kierunku okna. Słońce pada prostopadle na moją twarz. Mrużę zbolałe oczy, próbując przyzwyczaić się do jasności. Przeciągam się na łóżku i syczę z bólu. Biorę do ręki książkę, która spoczywa na mojej klatce piersiowej. Ze zdziwieniem odkładam ją na szafkę nocną. Odrzucam kołdrę i wstaję. Mrużę nos, przygotowując się na nadchodzące pokłady bólu. Nie mylę się. Kręgosłup boli mnie tępym bólem, a kark nigdy nie był, aż taki sztywny. Ziewam, zakrywając usta i schodzę powoli na dół. Robię sobie szybkie śniadanie i już po chwili rozkoszuje się smakiem zrobionej przez siebie kanapki. Wesoła wyglądam przez okno, biorąc kolejny kęs. Staram się zapomnieć o wczorajszym wieczorze. Nigdy nie sądziłam, że… - myślę, kręcąc głową. Marley przesadziła. Wzdycham. Brudny talerz wkładam do zmywarki. Przez chwilę nie wiem, co powinnam ze sobą zrobić. Jednak już po chwili wracam do pokoju. Z szuflady biurka wyciągam kolorowe karteczki i piszę na nich:
„Jest gdzieś mężczyzna, który na mnie czeka. Mam zamiar go znaleźć.”
Największą frajdę sprawiało mi rozmieszczenie ich w domu. Były wszędzie: na lustrach, na ścianach, na lodówce, pralce, nawet na stole. Czemu to robię? To jest dobre pytanie i jeśli poznacie na nie odpowiedź, natychmiast do mnie zadzwońcie. Może było to formą rozrywki, która miała mnie odciągnąć od myślenia o wczorajszej rozmowie, którą wciąż tkwiła w moim umyśle i żadnym sposobem nie mogłam jej stamtąd wyrzucić.
Spoglądam na zegarek. Zrywam się z łóżka. Ręce trzęsą mi się ze zdenerwowania. Otwieram szafę i przeglądam znajdujące się w niej rzeczy. Załamana zamykam ją, nie bardzo wiedząc, w co powinnam się ubrać na dzisiejszą rozmowę kwalifikacyjną. W końcu decyduje się postawić na klasykę z nutką elegancji. Dzisiaj pada na czarną spódnicę, a do tego białą, zwiewną bluzkę. Wystarczyło jedynie podkreślić kąciki moich oczu i delikatnie musnąć rzęsy tuszem. Muszę przyznać, że efekt był zadowalający. Mruczę z zadowolenia i zaczynam pakować najpotrzebniejsze rzeczy do torebki. Wkładam czarne koturny i wychodzę z domu, uprzednio zamykając drzwi. Schodzę ostrożnie po schodach i wychodzę przed dom. Rozglądam się po okolicy i z lekkim westchnieniem ruszam w drogę. Po chwili z przerażeniem stwierdzam, że czegoś mi brakuje. Otwieram torebkę i drżącymi dłońmi zaczynam przeglądać rzeczy, które tam włożyłam. Nagle czuje się, jakby ktoś podkręcił klimę przynajmniej o 20°C. Przerażona rzucam się biegiem do domu. Drżącymi dłońmi próbuję otworzyć drzwi, jednak z marnym skutkiem. Klucze upadają i zjeżdżają w dół po schodach. Wzdycham, uspokajając się. Tym razem udaje mi się dostać do środka. Z ulgą spoglądam na granatową teczkę, w której znajduje się moje CV. Spoglądam na zegarek. Z przerażeniem zastygam w miejscu. Czuje się tak, jakby nagle czas się zatrzymał. Nie ma szans, żebym zdążyła dojść piechotą w pół godziny na drugi kraniec miasta. Wyciągam telefon i wykręcam dobrze mi znany numer na taksówkę. Zamawiam pojazd i w oczekiwaniu na jego przyjazd dudnię palcami o parapet. Ze stanu odrętwienia wyrywa mnie przeciągłe trąbienie. Natychmiast wychodzę z domu i zamykam drzwi. Po chwili wracam się do góry sprawdzając, czy aby na pewno to zrobiłam. Wsiadam do taksówki, gdzie czeka na mnie zdenerwowany mężczyzna.
- I’m so sorry! Good morning – witam się.
- Good morning lady – odpowiada i spogląda na mnie znad swoich szarych, ciepłych oczu.
Przygląda mi się mężczyzna, który na oko ma 50 lat. W jego czarnych włosach dostrzegam siwe kosmyki, które dodają mu męskości. Uśmiecham się przepraszająco, a on tylko odwzajemnia uśmiech.
- Don’t worry girl. Where would you go? – pyta, a ja niemal automatycznie podaje mu adres.
Ruszamy, a ja wyglądam przez okno, patrząc jak budynki zlewają się w jedną plamę.
- You aren’t from United Kingdom – bardziej stwierdza niż pyta mężczyzna, wyrywając mnie z zamyślenia. – Where are you from?
- I’m from Poland.
- Naprawdę? – mówi, a ja krztuszę się powietrzem, by po chwili zaśmiać się cicho.
- Widzę, że tak jak Pan.
- Wyjechałem z kraju za ukochaną, ale w sercu i tak na zawsze pozostanę Polakiem.
- I? – pytam zaciekawiona odrywając wzrok od szyby.
- Jesteśmy małżeństwem od 30 lat – mówi, prężąc pierś z dumą.
- Gratuluje! Cudownie – stwierdzam, obdarowując go promiennym uśmiechem.
- Jesteśmy – informuje mnie.
- Ile płacę?
- Wystarczy uśmiech – mówi, podając mi małą karteczkę.
- Ale… Niech Pan nie żartuje!
- Jestem poważny moje dziecko. Do zobaczenia wkrótce – żegna się, otwierając mi drzwi.
Z niechęcią wysiadam, jednak wcześniej przynajmniej z dziesięć razy mu podziękowałam.
Stoję przed wysokim budynkiem. Wzdycham, zastanawiając się czy dobrze robię. Z wahaniem podchodzę i otwieram szklane drzwi. Przy recepcji siedzi blondynka, która z szerokim uśmiechem na ustach świergoli przez telefon.
- Excuse me – mówię, jednak ona nie zwraca na mnie uwagi. – Sorry?
Nic, zero reakcji. Dopiero moje głośne odchrząkniecie odwraca jej uwagę od telefonu.
- What? – pyta.
- Where is going to take place interview?
- Room 13.
- Where is…
- You should go upwards – instruuje mnie ze znudzeniem.
- Thank you – mówię oschle i udaje się w wyznaczonym kierunku.
Wchodzę na górę. Rozglądam się po korytarzu, szukając pokoju nr 13. Dostrzegam go na końcu holu i od razu podchodzę do drzwi. Przed nimi siedzi kilka osób, a ich miny wskazują na to, jakby szykowali się na rzeźnię, albo coś w tym stylu.
- Excuse me – mówię, a kilka par oczy zwraca się w moją stronę. – Who is the last?
- Me – niemal od razu odzywa się cichy głosik.
Przejeżdżam spojrzeniem po twarzach zebranych tu osób, aż napotykam wzrok brunetki, która unosi nieśmiało dłoń.
- Hey – szepce, siadając obok niej. – Everything gonna be alright – pocieszam ją, posyłając jej nikły uśmiech.
Przez pierwszych pięć minut siedzę studiując fakturę ściany naprzeciwko mnie. Jednak, gdy nikt nie wchodzi, ani nie wychodzi z pokoju nr 13, wyciągam ipoda i wkładam słuchawki do uszu. Odpływam w rytmach gitary Eda, która zawsze mnie uspokaja. Dzięki niemu stres niemal ode mnie odpływa. Pogrążam się w krainie marzeń, gdy czuję nieprzyjemne ukłucie w żebro. Ignoruje je. Po chwili dołącza do niego kolejne. Zdziwiona unoszę powieki.
- What’s? – pytam brunteki, która stoi za atakiem na mnie.
- I think that it’s your turn – mówi.
- Thakns!
- Good luck – szepce, wybijąjąc nerwowy rytm o krzesło.
Wzdycham, po czym naciskam klamkę i znajduje się w przestronnym biurze. Rozglądam się. Przy biurku siedział mężczyzna, który był widocznie odpowiedzialny za rozmowy.
- Good morning – witam się, jednak on nie podnosi wzroku znad papierów. – I’m talking to you – zwracam swoją uwagę.
- Hey girl – odpowiada.
Jest szatynem o niesamowicie zielonych oczach. Jego włosy są ułożone idealnie, co dodaje mu pewności siebie. Ma naprawdę głębokie spojrzenie, którym wodzi po mojej twarzy. Delikatnie oblizuję spierzchnięte usta. Ma dobrze zarysowane kości policzkowe i jednodniowy zarost. Jest ubrany w garnitur, ale jego marynarka niedbale wisi na oparciu krzesła. Przez jego koszulę prześwitują mięśnie, które tylko zachęcają, by się do niego przytulić. Jego kocie oczy suną, lustrując każdy zakamarek mojego ciała. Po chwili przenosi spojrzenie na moje usta. Odchrząkam cicho, zwracając na siebie jego uwagę.
- So… - mówi przeciągając każdą literkę. – Why do you want to work here?
- It’s good question. I really like music, so this work seems to be perfect to me. I don’t like singing, but I always like mixing music. I tried to …
- Ok stop, it’s enough. I have next question. Tell me something about you: What do you like? What is your favorites food? How would you describe your character in three words?
- I like, as I’ve just said, mixing music and playing volleyball. When I have some free time, I go dancing. My favorites food is Italian cuisine. Why? Because I really like this climate and this country. My character? Stubborn, but it isn’t a good thing sometimes; friendly and ambitious.
- What do you think about dating in a job?
- It depends with who.
- I don’t know… Maybe… me?
Podnoszę wzrok i spoglądam w jego zielone oczy, które wpatrują się we mnie z intensywnym blaskiem oraz nutką rozbawienia.
- It’s different thing. If I had to choose, maybe I would give you a chance. I give you 5/10.
- What’s? Why? – pyta zawiedziony.
- Just kidding.
- So how many points I’ll get?
- I don’t know… You should try to figure it out – odpowiadam i uśmiecham się szeroko.
- You breaks my heart – mówi łapiąc się za serce.
- How can I fix it?
- Maybe date?
- What?
- It’s joke. Relax.
- You know heart attack and this stuff.
- Can I get your portfolio?
- What?
- Your CV.
- Sure – mówię.
Moja dłoń delikatnie muska jego, gdy podaje mu teczkę. Czy mi się wydaje czy w pomieszczeniu zrobiło się cieplej? Myślę, że nie tylko ja to zauważyłam, bo on też wpatruje się we mnie takim wzrokiem…
- Interesting. Nice CV, but wait… What’s this? – pyta podając mi różową karteczkę.
- God no – odpowiadam.
- Girl I’m not God, I’m just Adrian. So?
- Please, don’t force me to tell it.
- Why?
- Because it’s embarrassing.
- You know me, so you can tell it.
 - Adrian please…
- Tell – rozkazuje ze wspaniałym uśmiechem na ustach.  – Of course in English.
- Somewhere is a man, who is waiting for me. I’m going to find him – czytam i opuszczam wzrok.
- Maybe, you’ve already found him?
- What’s?
- Nothing. Sweet nothing. It’s all. Nice to meet you. It was the best interview today. I’ll call to you.
- Everybody tell it.
- But Li – mówi zdrabniając moje imię, a ja rumienię się z wrażenia. – I promise that I’ll call to you. Personally.
- What a honor. Goodbye – odgryzam i wychodzę, na koniec rzucając mu olśniewający uśmiech.
- How was there? – pyta brunetka, która wcześniej mnie dźgała.
- Cool, Adrian is such a good guy. Good luck girl.
Wychodzę z budynku rzucając blondynce triumfalny uśmiech. Wchodzę na ruchliwy chodnik i czuje jak coś zimnego rozlewa się na mojej bluzce. Spoglądam w dół. Na koszuli widnieje duża, czerwona plama. Podnoszę rozwścieczony wzrok. Niepewnie przygląda mi się brunet.
- What did you do? Idiot!
- I’m sorry. I didn’t want it.
- But you did! My favorites shirt!
- How can I reward it?
- You can’t.
- Would you like to go for a drink? I want to fix it.
- Ok, but not in these stuff.
- So maybe you’ll go home and we’ll meet at 3 pm in Starbuck?
- Deal – odpowiadam, odwracając się.
- Hey Girl! I’m Deryl – rzuca na odchodnym, a w moich myślach pojawia się jedynie “Pieprz się Deryl”.

* fragment książki Elizabeth Clark
 ~
Można powiedzieć, że w pewnym sensie wróciłam. 
Kilka słów wyjaśnienia na początek. 
Jakoś kilka dni po dodaniu tu ostatniej notki spalił mi się komputer, a wraz z nim rozdziały na tego bloga i moments. Byłam zła, bo miałam już dużo napisane i stwierdziłam, że nie będę pisać od nowa, bo przecież komp idzie do naprawy, a że miałam jeszcze drugiego to spoko. Niestety tydzień po tamtym spalił się kolejny. Dokładnie ładowarka spaliła mi układy w komputerach. Nie miałam dostępu do komputera, więc stąd ten długi czas za który was przepraszam. Kolejny rozdział pojawi się prawdopodobnie jak odzyskam dane z tamtych komputerów. 
Przepraszam i w sumie ENJOY! 
Wasza
golldfish

piątek, 1 lutego 2013

Rozdział I - "Can't believe the words came out of your mouth"



Przeczytałam kilka pierwszych linijek wstępu. Po chwili roześmiałam się gardłowo i z hukiem zamknęłam książkę. Stek bzdur! Odrzuciłam ją w kąt i ponownie zabrałam się za sprzątanie, które szło mi mozolnie. Nie wiedziałam, w którym momencie słońce zniknęło za chmurami, a świat powitał zmierzch. W pewnej chwili na strychu zawitały egipskie ciemności. Jedynie księżyc oświetlał mały zakątek pomieszczenia. Niepewnie wstałam, powoli stawiając drobne kroki, bojąc się upadku. Udało mi się znaleźć poręcz. Zaczęłam schodzić po schodach, co szło mi dość szybko, zważając na panujące warunki. W pewnej chwili stopień wyślizgnął mi się spod stopy, a ja runęłam w dół jak długa. Odwróciłam się, a u moich stóp leżała ta przeklęta książka. Co ona w ogóle tu robiła? Czy nie zostawiłam jej przypadkiem na strychu? Prychnęłam ze złości. Po chwili z moich ust wydobyło się ciche przekleństwo. Wstałam i rozmasowałam swój obolały tyłek. Nogi odrobinę mi się trzęsły pod wpływem minionych wydarzeń. Musiało coś mi się pomieszać przez ten wypadek, bo książki się nie teleportują prawda? Podniosłam lekturę z podłogi. Zeszłam na dół uważając na każdy krok, kładąc książkę w salonie. Weszłam do kuchni i podeszłam do okna. Dyskretnie wyjrzałam na ulicę, po której przechadzali się ludzie. Wśród nich dominowały pary, których ciepłe, letnie powietrze wręcz zachęcało do spacerów. Dlaczego ja tak nie mogę? Ile bym dała za to, żeby wyjść z jakimś chłopakiem na spacer. To, dlaczego jestem samotna to dobra historia, jednak niezbyt odpowiednia na dzisiejszy wieczór. Włączyłam czajnik. Z szafki wyjęłam ulubiony kubek z Paryża. Wsypałam do środka odrobinę zielonej, liściastej herbaty. Jej zapach wręcz zachęcał do wypicia, chociaż łyka. Herbata nazywała się „Orange Dream” i rzeczywiście zachęcała do marzeń. W oczekiwaniu na wodę, bębniłam palcami o blat, jakby to miało, choć trochę cokolwiek przyspieszyć. Otępiała wbiłam wzrok w ścianę. Dopiero dźwięk gotującej się wody wyrwał mnie z odrętwienia. Zabrałam kubek z parującą cieczą, przenosząc się do salonu. Usiadłam w dużym, wygodnym fotelu. Odstawiłam napój na stoliku i zwróciłam swoje czekoladowe oczy w kierunku ekranu.
- Breaking news from United Kingdom. One man has been killed in… – mówiła prezenterka wiadomości uśmiechając się słodko.
Jak najszybciej przełączyłam kanał, nie mogąc dłużej patrzeć na jej przesłodzony uśmiech. Skakałam po programach, aż w końcu zdecydowałam się na kanał muzyczny. Słysząc gitarę, już na wstępie zamknęłam oczy i oddaliłam się do własnego świata marzeń. Od razu przed oczami miałam wszystkie teksty piosenek Eda Sheerana. Łapczywie wsłuchiwałam się w każde słowo piosenki, jednak pewien fragment utkwił tam dłużej niż powinien. ”Don’t wanna be without you”. Jednak, gdy otworzyłam oczy, żeby zobaczyć wykonawcę leciała już zupełnie inna piosenka. Poprzedni nastrój zniknął jak mydlana bańka. Zupełnie jak piosenka. Westchnęłam, wzięłam łyka już i tak zimnej herbaty. Ponownie sięgnęłam po książkę, jednak przyniosła ona podobny skutek jak poprzednio.
Nie wiem, dlatego zabrałam ją do mojego pokoju. Odłożyłam książkę na biurku, a sama wzięłam komputer na kolana. Włączyłam go i niemal natychmiast zalogowałam się na twitter’ze.
Don’t wanna be without you” – napisałam, zanim te słowa wyleciały z mojej głowy.
Weszłam na skype. Ucieszyłam się jak dziecko, gdy zauważyłam zielone światełko przy imieniu mojej najlepszej przyjaciółki. Niemal natychmiast kliknęłam zadzwoń.
- Hejka – przywitałam się, a odpowiedział mi jej gromki śmiech.
- Co? – Zapytałam. – CO?!
- Twoje…hahaha – śmiała się, jednak po chwili udało jej się opanować. – Widziałaś się dzisiaj w lustrze? – Spytała, by ponownie wybuchnąć niepohamowanym śmiechem.
Podeszłam do ściany i spojrzałam w lustro, które na niej wisiało. To, co zobaczyłam przyprawiło mnie o mini zawał serca. Każdy z moich włosów sterczał w inną stronę, jakby, co najmniej popieścił mnie prąd. Nie dość tego, moje miodowe włosy pokryte były sporą warstwą kurzu. Na twarzy miałam popielaty makijaż, który wyglądał tak, jakbym należała do jakiegoś plemienia Indian. Z paniką wypisaną na twarzy pognałam do łazienki modląc się, żeby to gówno sprało się z mojej ulubionej koszuli.

- Przepraszam noooo – powiedziałam po raz kolejny patrząc w twarz przyjaciółki. – Marley – jęknęłam błagalnie. – Proszę nie gniewaj się. Wiesz, że jak idę wziąć „szybki prysznic” to przepadam minimum na pół godziny.
- To fakt – potwierdziła z słyszalnym jadem w głosie.
- Długo będziesz jeszcze zła? – Zapytałam patrząc w jej oczy na tyle, na ile pozwalał mi na to skype.
- Może…
- Tęsknie za tobą wiesz?
- Li – westchnęła pocierając dłonią czoło – brakuje mi tutaj twojego uśmiechu i poczucia humoru. Okazało się, że nikt teraz nie potrafi mnie rozśmieszyć, jak ty to robiłaś.
- Kocham cię – powiedziałam uśmiechając się smutno. – Niedługo się zobaczymy. Na święta postaram się przyjechać…
- Spędzisz ze mną święta? – Zapytała z widocznymi iskierkami, które na same wspomnienie tych magicznych chwil powiększyły się.
- Jasne. Obiecuje.
- Na co?
-Na wszystko, co zechcesz – zaśmiałam się. – Co u ciebie słychać? Co w szkole?
- Po staremu. W szkole? Jak to w czerwcu – lajcik. Oceny wystawione, więc takie trzymanie nas tam na siłę.
- Pamiętam to i rozumiem. W sumie z jednej strony cieszę się, że tu jestem. No cóż pracy nie mam, bo nikt nie chce mnie przyjąć nawet w głupim Starbucks’ie czy w KFC…
- Czy nie mierzysz trochę za nisko?
- Nie mów, że wierzysz w to, że przyjmie mnie ktoś do wytwórni muzycznej zaledwie po liceum…
- Wierzę?
- Pogrzało cię – stwierdziłam pukając się w głowę. – Ledwo, co skończyłam szkołę i nawet nie wiem czy przyjęli mnie na te studia.
- Trochę wiary w siebie – poradziła mi. – Poza tym nie uwierzysz, kto ostatnio pojawił się pod moimi drzwiami.
- Kto? – Zapytałam zakrywając usta, próbując powstrzymać nadciągające, przeciągłe ziewnięcie.
- Karol…
- Njeeee – zaprzeczyłam kręcąc głową. – Czego chciał?
- Pytał o ciebie – odpowiedziała wyraźnie rozbawiona tym faktem.
- Powiedz mi coś, czego nie wiem.
- Mówił, że tęskni i że baaardzo, ale to baaaaaaardzo chce cię zobaczyć.
- To niemożliwe, nie ma nawet takiej opcji.
- Powiedziałam mu to, że wyjechałaś i nie utrzymujemy kontaktu. Dopiero po jakiejś pół godziny udało mi się go wyprosić, ale i tak się opierał. Debil, istny debil.
- Już zapomniałam jak to było, kiedy mnie nękał – powiedziałam zgodnie z prawdą. – Nawet nie wiesz, jak tu jest teraz cicho i spokojnie. Już nie muszę się obawiać, że jak przypadkiem wyjdę z domu to go spotkam.
- A co do wychodzenia… - powiedziała i wypuściła powietrze ze świstem.
Przez chwilę obserwowałam ją swoimi czekoladowymi oczami szukając w jej twarzy oznak podstępu, jednak po chwili się poddałam.
- Mów.
- Ostatnio wyszłam do miasta z Kaśką…
- Kaśką?
- Taka jedna typa… SpotkałamTwojegoWujkaIOnChciałSięZTobąSkontaktować – powiedziała na wdechu.
Szczerze powiedziawszy zrozumiałam wyłącznie „spotkałam” i „skontaktować”.
- Co? Możesz wolniej? – Jęknęłam błagalnie.
- Spotkałam twojego wujka – szepnęła.
- Kogo?
- Twojego Wujka! – Krzyknęła.
- Czego chciał? – Spytałam zimnym głosem.
- Znowu to robisz!
- Niby, co?
- Nadymasz się, gdy tylko o nim wspomnę. Przyjmujesz tą swoją minę i nigdy nie chcesz powiedzieć, o co chodzi… Li tak nie można…
- Czego chciał? – Ponowiłam pytanie.
- Chciał się z tobą skontaktować i dałam mu twój numer – westchnęła.
- CO ZROBIŁAŚ? Błagam powiedz, że to żart – powiedziałam i roześmiałam się gardłowo.
- Martwił się i chciał załatwić ci dobrą… - nie usłyszałam końcówki, bo przerwałam połączenie.
Tego było za wiele. Jak ona mogła mi to zrobić?
Ze złością zamknęłam komputer i fuknęłam. Szybko ściągnęłam ubrania, kładąc się na łóżku oraz wzdychając przeciągle. Próbowałam zasnąć, jednak na nic się to zdawało. Byłam śpiąca, a mój mózg jak na złość był nadmiar aktywny. Podsuwał mi wizję z przeszłości, a ja z równą szybkością starałam się odsunąć ją jak najdalej do najgłębszych zakamarków mojego umysłu. Przewracałam się z boku na bok, jednak sen nie nadchodził. Zmęczona usiadłam na łóżku i dojrzałam tą książkę, która teraz oświetlana była przez księżyc. Z westchnieniem podniosłam się, biorąc do ręki lekturę. Zapaliłam lampkę nad łóżkiem. Okryłam się szczelniej kołdrą. Otworzyłam pierwszą stronę i po raz setny zabrałam się za czytanie. Oczy sunęły po kartce, jednak jej treść nie wydała mi się teraz ani trochę śmieszna , ani głupia.
~
Dziękuje wam za te komentarze i za to, że spełniliście moje marzenie. Dziękuje jeszcze raz. Mam nadzieję, że opowiadanie się wam spodoba, choć ten rozdział uważam za lekką klapę, ale ocenę zostawię wam.
Ps. Wiem, że krótki jak na mnie, ale się dopiero rozkręcam w pisaniu tego :)
Pps. Jeśli ktoś chce być powiadamiany o rozdziale, proszę zapiszcie się w powiadamiaczu, który jest z boku :)

piątek, 25 stycznia 2013

Prolog - "Let's paint the picture of a perfect place"


Dziewczyna stanęła przy stoliku w ogrodzie i odgarnęła kosmyki włosów wpadający jej do oczu. Westchnęła i sięgnęła po szklankę lemoniady. Wzięła spory łyk. Jej oczy przesuwały się przez chwilę po grządkach, na których rosły kwiaty, aż w końcu spoczęły na niewielkim drzewie owocowym, które było obsypane czereśniami. Westchnęła cicho i podwinęła rękawy swojej brązowo-białej koszuli w kratkę. Odpięła jeden guziczek i powachlowała się ręką. Gorące, letnie powietrze dawało o sobie znać. Po chwili jednym łykiem dopiła resztkę napoju i weszła do domu. Skierowała swoje kroki na samą górę. Nie była pewna, czy chciała to zrobić, ale już podjęła się tego wyzwania, które zdecydowanie ją przerastało. Stanęła przed drzwiami i spoglądała na nie wyczekująco, jakby chciała sprawdzić czy one otworzą się same ułatwiając jej tym samym pracę. Niestety drzwi stały, tak jak wcześniej. Otworzyła je niepewnie i odskoczyła, spodziewając się znaleźć tam jakieś małe potwory. Niczego nie dostrzegła i zniechęcona zaczęła wchodzić po schodach, a echo jej kroków odbijało się i rozchodziło po całym domu. Pokonała ostatni stopień i rozejrzała się wokoło. Zdmuchnęła włosy wpadające jej do oczu. Panujący tu bałagan przyprawił ją o zawroty głowy, jednak zdecydowanym krokiem ruszyła przed siebie. Już dawno miała tu posprzątać. Od ponad roku wykręcała się od porządków, ale tym razem chęć posiadania garderoby była silniejsza. 
Rozejrzała się. Czeka ją dużo pracy. Zaczęła od przeglądnięcia rzeczy w starej dużej skrzyni. Postanowiła zostawić mebel, który idealnie nadawał się na niepotrzebne teraz zimowe ubrania. 
Przesuwała sie powoli dalej znajdując rodzinne zdjęcia, czy też portrety przodków i pejzaże. Przez chwilę zastanawiała się, co z tym zrobić. Nie chciała tego wyrzucać, jednak z drugiej strony one tylko zajmowałyby miejsce. Postanowiła schować je w schowku na piętrze, który obecnie stał pusty. Ten strych krył w sobie wiele tajemnic. W szafie dojrzała staromodne suknie. Delikatnie dotknęła materiału rozkoszując się delikatnym dotykiem jedwabiu. One zdecydowanie zostają. 
Zmęczona podeszła do okna. Próbowała je otworzyć wkładając w to całą siłę, jednak ono jak na złość nie chciało ustąpić. Zdenerwowana walnęła dłonią w szybę, a okno otworzyło się z lekkim skrzypnięciem. Po drugiej stronie strychu dojrzała lustro. Podeszła bliżej i przejechała palcem po zakurzonej tafli. Przejrzała się w nim. Przyglądała jej się dziewczyna w wieku lat 19. Jej włosy w kolorze ciemny wręcz miodowy blond opadały jej falami na ramiona i gdzieniegdzie pokryte były szarym pyłem. Na jej twarzy widniały szare smugi. Jej oczy spoglądały z błyskiem w lustro. Zmęczona oparła się o pobliski regał. Poczuła jak mebel rusza się, a książki znajdujące się na nim niebezpiecznie wychylają się z polek. Odskoczyła przerażona, a regał z całą swoją zawartością runął na ziemię robiąc przy tym pełno huku. Kurz podniósł się do góry i zatańczył w powietrzu. Coś ciężkiego spadło na stopę dziewczyny, a ta syknęła z bólu i cicho zaklęła pod nosem.
Kurz zaczął drażnić jej nozdrza, a ona niespodziewanie kichnęła. Spuściła wzrok. Na ziemi leżała książka otwarta na pierwszej stronie. Zaciekawiona sięgnęła po nią i….
Tą dziewczyną byłam ja, a oto moja historia.